poniedziałek, 4 lipca 2016

01 Widze jak znikasz, ale Ty jesteś tu

"I'm watching you disapperat but you were here..."

Większość osób jest przekonanych, że ludzie spadający ze znacznych wysokości umierają w locie. Może i takie przypadki się zdarzają, ale zazwyczaj jest to błędna opinia. Mimo wszystko możemy być pewni, że szok takiego doświadczenia jest w stanie doprowadzić do zawału serca, ale większość upadków nie trwa na tyle długo, by zdążyło do tego dość. Chociaż może się zdarzyć, że ciało zamarznie w temperaturach poniżej zera, ewentualnie może brakować mu tlenu, ale takie przypadki mogą dotyczyć spadku z wysokości na której lata samolot, a nie parking zewnętrzny na samej górze budynku. Tak wiec w większości przypadkach zgon następuje podczas upadku. W momencie gdy człowiek uderza ciałem o podłoże roztrzaskują się  prawie wszystkie kości które powodują poważne uszkodzenia tkanek, które otaczają. Śmierć jest natychmiastowa, przeważnie.

Patrząc z okna w hotelu "Olimp" na zachodzące słońce w okolicach budynku biura "Centry" w Nowym Yorku prócz pięknego słońca, które schodziło poza widnokrąg można ujrzeć małą kropkę. Gdy spojrzymy bliżej na tą "kropkę" możemy uznać że rusza się ona. A gdy staniemy obok niej na szczycie biura możemy spokojnie stwierdzić że jest to 17-nasto letnia dziewczyna. Wiatr był na tyle silny, że jej ciemne włosy łopoczą wokół jej głowy jak flaga. Spokojnie można uznać ją za piękną ale gdy spojrzymy na jej twarz zaczniemy się zastanawiać nad naszym wyborem. Była ona pozbawiona wszelkiego wyrazu. Gdyby chociaż w jej oczach było jakiekolwiek światło, przynajmniej odbicie słońca, ale nic takiego nie zauważymy. Tak wygląda twarz kogoś, kto wierzy że jest już martwy...

Ciemne ulice Manhattanu o tej porze nie zachęcały na nocny spacerek. Owa przechadzka mogła okazać się dość ryzykowną. W szczególności jeśli nie chce się mieć do czynienia z rządzącym tutaj  gangami. A policja co robiła z tym faktem? To co zawsze. Nic...
Nawet córki Koryntu* nie czuły się tutaj bezpieczne. Cóż, w końcu robią to za kasę, a tutejsi chuligani nie mieli zamiaru płacić za... No właśnie jak to nazwać? Bo przecież taka sytuacja powinna nazywać się gwałtem. Ale czy można zgwałcić prostytutkę?
Między budynkami nocnych klubów, których był tu cały szereg, przechadzał się pewien dwudziestopięcio letni mężczyzna. Kaptur na głowie nie pozwalał dojrzeć jego zmęczonej twarzy, a ręce pokryte tatuażami były schowane w kieszeni bluzy.
Jednak mimo to każdy go poznawał. Szedł więc spokojnie przez jedną z najgroźniejszych ulic tego stanu. Ale nie miał się czego bać. Bo przecież nikt nie może przestraszyć samego diabła...
A jego myśli krążyły w jego głowie jak na złość nie mogąc ułożyć się w całość. Wiedział jednak, że nie zostało mu zbyt wiele czasu. Koniec jest blisko....

*Córki Koryntu-prostytutki

Pierwszy rozdział (powinnam nazwać go pół rozdział) krótki i tajemniczy. Mogę jeszcze dodać, że jest on dość istotny i w swoim czasie się rozwinie.

sobota, 20 lutego 2016

Prolog

- Nie, nie ma mowy! –krzyknęłam, nerwowo uderzając w stolik przede mną. Wszyscy wokół wzdrygnęli się na mój nagły wybuch
- Hope, nie ma innego wyjścia - wypowiedział to tak spokojnie, że miałam ochotę strzelić mu w twarz. Chyba go powaliło, jeśli uważa, że na to przystanę.
- Nie, Andre, mam inne wyjście! Najzwyczajniej w świecie się na to nie zgadzam - działając pod wpływem impulsu zaczęłam przechadzać się po pokoju, aby całkowicie „przypadkiem" czegoś nie rozwalić. Wiedzieli, żeby dać mi chwilę czasu, dlatego siedzieli wpatrując się we mnie, czekając na jakiś ruch z mojej strony.
Przystanęłam pod ścianą i biorąc głęboki wdech. Tlen wypełnił moje płuca, a ja powoli się uspokajałam. W głowie zaczęłam jeszcze raz analizować sytuację, która miała miejsce chwilę temu.

Flashback

Leżałam wygodnie na kanapie z nogami na kolanach Micka, który wyglądał jakby zamknął się w swoim świecie i nie liczyło się nic innego niż książka przed nim. Ja sama, jako totalny nołlife, trzymałam w ręce telefon raz po raz przeglądając snapy znajomych.

-Witam, moi drodzy - przywitał się Andre otwierając drzwi. Cała reszta obecnych w pokoju mruknęła mu ciche "Dzień dobry". Czterdziestodwuletni mężczyzna usiadł na jednym z foteli i położył swoją teczkę na stolik. Przyjrzał się nam kręcąc głową i mrucząc pod nosem "ach, ta młodzież".

Kiedy rozłożył na ławie zawartość teczki chrząknął, odrywając nas wszystkich od swoich zajęć. Zmieniłam swoją pozycję na kanapie siadając, a telefon włożyłam do kieszeni. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i widziałam jak wszyscy intensywnie wpatrują się w mężczyznę.

- Zobaczcie - wskazał na zdjęcia które porozrzucane były na stole. Każde z nich ukazywało martwe ciała. Fotografie te należały zapewne do akt policyjnych, które Andre jako jeden z funkcjonariuszy mógł bez problemu zabrać.

Całe miasto od lat huczy o tych morderstwach. Sprawca jest bezbłędny i nie pozostawia po sobie żadnego śladu. Wiadomo jednak, że zrobiła to ta sama osoba, bo każde ciało ma pozostawione cięcie, zrobione w tym samym miejscu.
- Mamy pewien trop - głos mężczyzny sprawił, że wróciłam na ziemię -Justin Bieber, lat dwadzieściatrzy, zamieszkały gdzieś w okolicach Spes Town* - przedstawił Andre, kładąc dłonie na stole.
To jest ten trop? Serio nie wiedzą nic więcej?

- Hope, najłatwiej wykorzystać kogoś, kto ufa.
- Hmmm - mruknęłam niezbyt rozumiejąc, o co może mu chodzić.
- To twoje zadanie - usłyszałam tylko, a krew z mojej twarzy nagle odpłynęła.


End Flashback

*Spes Town - miasto wymyśliłam